log in

Wpisy

Ekstrafanka Korony Kielce: "Czas spędzony na Kolporter Arenie nigdy nie będzie czasem straconym"

Koroniarze: Skąd pomysł na udział w konkursie na Ekstrafankę?

Katarzyna Szmania: Wszystko potoczyło się dość spontanicznie. Na oficjalnej stronie Korony pojawiła się informacja o konkursie, więc pokazałam ją najbliższym znajomym oraz mamie. Na samym początku w ogóle nie myślałam o tym, aby wziąć udział, ale zostałam przekonana do tego, żeby spróbować swoich sił. Gdy udało mi się wygrać  pierwszy etap, to poczułam, że naprawdę mogę osiągnąć coś więcej, że naprawdę mi na tym zależy.  Z dumą mogę powiedzieć, że nie żałuje swojego wyboru.

Koroniarze: Jak sądzisz, które cechy pozwoliły ci wygrać konkurs ogólnokrajowy?

Katarzyna Szmania: Myślę, że przede wszystkim odwaga oraz chęć do pracy zespołowej. Zwycięstwo nie jest tylko moją zasługą. Słowa uznania należą się przede wszystkim Michałowi Siejakowi, który poświęcił bardzo dużo czasu na nagrywanie wszystkich materiałów oraz zespołowi Korony Kielce wraz ze sztabem. Nie można pominąć naszych kibiców oraz kibiców zaprzyjaźnionej Stali czy Sandecji, którzy naprawdę wykonali kawał dobrej roboty, ponieważ dołożyli bardzo dużą cegiełkę do mojego (a nawet naszego) zwycięstwa. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się aż takiego poparcia, dlatego byłam mile zaskoczona, wygrywając ogólnokrajowy konkurs.

Koroniarze: Jak wspominasz udział w kieleckiej wersji Turbokozaka? Opowiedz o tym - skąd pomysł, nagranie na spontanie czy dziesiątki kolejnych ujęć? Która konkurencja była najłatwiejsza, a która sprawiła najwięcej kłopotu?

Katarzyna Szmania: Oj, nasz kielecki Turbokozak pozostanie na zawsze w pamięci! Pomysł oczywiście był spontaniczny. Podczas nagrywania jednego z materiałów z moim udziałem rzuciłam luźno słowa do Michała: „Może jeszcze Turbokozaka  nagramy” . Oczywiście pomysł spodobał się Siejowi, więc poszedł za ciosem i wspólnie postanowiliśmy, że spróbujemy coś zdziałać. Darek Trela stanął na bramce, a korki wypożyczył mi Tomek Zając. Skoro pomysł był spontaniczny, to szliśmy tą samą drogą przy nagrywaniu całego Turbokozaka, bez oszustw i poprawek - jak szło, tak szło. Najcięższą konkurencją okazały się być dla mnie rzuty rożne, natomiast główkowanie wyszło nam z Darkiem całkiem przyzwoicie. Ogólnie wszystkie konkurencje były dla mnie czystą przyjemnością, ponieważ robiłam to dla zabawy oraz w pewnym sensie, żeby udowodnić niedowiarkom, że kobiety też coś potrafią.

Koroniarze: Pierwszy mecz na Koronie - ile miałaś lat, kto cię zabrał?

Katarzyna Szmania: Jeśli dobrze pamiętam, moim pierwszym meczem było spotkanie Korony z Polonią Warszawa. Dokładnie nie pamiętam, ile miałam lat, ale sektor rodzinny należał do mnie, moich starszych braci oraz rodziców. Oni zarazili mnie miłością do Korony, co poskutkowało tym, że do tej pory kibicuje naszej drużynie.

Koroniarze: Sekta Dejmka, Banda Świrów, czasy Grzegorza Piechny, a może jeszcze inne - który okres w historii klubu uważasz za najlepszy i dlaczego?

Katarzyna Szmania: Oczywiście Banda Świrów robiła swoją robotę, to dzięki nim Korona była traktowana w Ekstraklasie jako prawdziwy zespół, z dobrymi wynikami, wspaniałą atmosferą oraz jeszcze lepszymi kibicami. Swój wkład miał w to Leszek Ojrzyński, on sprawił, że w końcu zaczęto się bać Korony! Charakterna gra, swój styl i walka od początku do końca. Niestety pewne historie się kończą po to, aby kolejne mogły mieć swój początek. Sekta Dejmka? Oczywiście na plus, ponieważ przypomina dawne czasy Bandy Świrów. Po zwycięskich meczach z przyjemnością ogląda się kulisy, w których cała drużyna, łącznie w Trenerem Bartoszkiem i sztabem, cieszy się trzema punktami. Czasy Grzegorza Piechny zapewne utkwiły w pamięci niejednemu kibicowi. „Kiełbasa” zrobił swoje dla Korony, przez co należy mu się duży szacunek.

Koroniarze: Młyn czy pozostałe sektory - gdzie można cie spotkać na Kolporter Arenie?

Katarzyna Szmania: Bywałam i na Młynie, ale zazwyczaj siedzę w bocznych sektorach. Na ostatnim meczu z Termalicą siedziałam z chłopakiem na sektorze C2G-bliskim Młynowi.  Mi, jak i pozostałym kibicom, brakowało zorganizowanego dopingu na Arenie. Powrót Młyna oraz walka o pierwszą ósemkę przyciągnęły prawie 12 tysięcy kibiców. Na własnej skórze odczułam ciary, kiedy usłyszałam powracający doping. Łza się w oku zakręciła, powróciła duma w serduchu - "tak, to Korona ma najlepszych kibiców".

Koroniarze: Piłkarski idol z dzieciństwa?

Katarzyna Szmania: Edi Andradina. Razem z nim Korona awansowała do Ekstraklasy. Te jego wolne, rożne, karne… Szok! Za każdym razem, gdy podchodził do piłki, aby wykonać stały fragment, cały stadion wstawał i krzyczał: „Edi! Edi! Edi!”.  Prywatnie człowiek bardzo miły, towarzyski. Gdy byłam mała, to nie ważne, ile razy bym go nie spotkała, to za każdym razem musiałam wziąć autograf.

Koroniarze: Były lub obecny piłkarz Korony, którego lubisz/cenisz najbardziej? Dlaczego?

Katarzyna Szmania: Oczywiście cała drużyna jest najlepsza, ale piłkarzem, który oddał swoje serce Koronie jest Jacek Kiełb. Dlaczego? Poszedł do Lecha - wrócił do Korony. Poszedł do Śląska - wrócił do Korony. Mimo tych roszad Ryba wracał do Kielc jak do swojego domu, kibice czekali na jego powrót. Pamiętam spotkanie Korony z Lechem na Arenie Kielc, gdzie kibice przygotowali transparent: „Ryba wracaj do domu”. Kiełb wypracował sobie zaufanie kibiców, a jego przywiązanie do tych barw jest niesamowite. Nie tylko on, ale również cała drużyna przeżywała brak Młyna. W ich żyłach płynie żółto-czerwona krew.

Koroniarze: Twoje najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Katarzyna Szmania: Aktualnie to będzie chyba zwycięstwo w konkursie Ekstrafanki Korony. Jeśli chodzisz na mecze od małego dziecka, jeśli naprawdę interesujesz się piłką nożną, to osiągnięcie czegoś takiego jest spełnieniem małego marzenia.

Koroniarze: Co najbardziej podoba ci się w Kielcach jako miejscu do życia?

Katarzyna Szmania: Małe miasto, duża przestrzeń. Bardzo dużo miejsc, gdzie można iść na spacer, obiad bądź wypad ze znajomymi. Kielce to przede wszystkim miasto sportu: Korona, Vive, Effector oraz wiele młodych drużyn z różnych dyscyplin sportowych.

Koroniarze: Zabawa w typera. Na którym miejscu Korona Kielce skończy obecny sezon?

Katarzyna Szmania: Jakie miejsce sobie wypracują, takie zajmą. A wiem, że pracują ciężko, więc zasługują przynajmniej na 5 miejsce.

Koroniarze: Kilka słów od ekstraklasowej Ekstrafanki zachęcających do kibicowania na Kolporter Arenie?

Katarzyna Szmania: Hmm. Ciężko w skrócie zachęcić do kibicowania. Zapraszam na najbliższy mecz Korony z Jagiellonią Białystok, na małe derby. Warto spróbować, ponieważ czas spędzony na Kolporter Arenie nigdy nie będzie czasem straconym. Ja jako małolata poszłam na mecz Korony i do tej pory jestem wierną fanką, nie wyobrażam sobie, by mogło się to zmienić. Korona zasługuje na bardzo wysoką frekwencję na każdym meczu, nieważne czy po przegranej, czy po zwycięstwie. My - kibice możemy pomóc Koroniarzom osiągnąć wyznaczony cel poprzez doping nie 12-stu, lecz 15-stu tysięcy żółto-czerwonych serc.

Koroniarze: Dziękujemy za zaufanie i poświęcony czas.

Wychowała mnie Korona: Jakub Żubrowski

1. Jak to się stało, że przyszedłeś na zajęcia w Koronie i kto przyprowadził Cię na pierwszy trening?

Od najmłodszych lat uganiałem się za piłką, więc rodzice zdecydowali się jakoś ukierunkować tę pasję i posłali mnie na pierwszy trening do Korony.

2. Ile miałeś wtedy lat?

Miałem 8 lat i było to spełnienie rodzicielskiej obietnicy, że po komunii świętej w nagrodę będę mógł iść w końcu na KORONĘ!

3. Kto był Twoim pierwszym trenerem i którego ze szkoleniowców  wspominasz najlepiej z okresu spędzonego w Koronie?

Moim pierwszym trenerem był trener Detka, później współpracowałem z trenerami: Grzesikiem, Stefańskim, Grabą i Gęburą, a potem już w młodej ekstraklasie z trenerem Ruszkowskim. Od każdego z nich starałem się nauczyć jak najwięcej.

4. Pierwszy mecz w Koronie. Trzęsące się nogi czy cały trzęsący się? Z kim, gdzie, jaki był wynik, na jakiej pozycji zagrałeś?

Nie pamiętam! Ale chyba nie było przesadnego stresu. Jako mały chłopiec traktowałem to przede wszystkim jako dobrą zabawę. Przeciwnika niestety też nie pamiętam , ale na pewno wygraliśmy! A ja z pewnością grałem w środku pomocy.

5. Jaki był dla Twój najlepszy czas w Koronie?

Mam nadzieję, że taki czas dopiero przede mną.

6.Największy idol z dzieciństwa?

W piłce światowej Zinedine Zidane, a w Koronie w tamtym czasie z podziwem patrzyłem na Arkadiusza Bilskiego i Hermesa.

7. Podawanie piłek na meczach seniorów. Zdarzało się?

Oczywiście, że się zdarzało. Na starym stadionie przy Szczepaniaka zawsze walczyliśmy z chłopakami o pole position, aby pod zająć miejsce pod "młynem". Zawsze to było duże przeżycie - móc wyprowadzić piłkarzy na boisko i potem z bliska obserwować jak fanatycy dopingują swój klub.

8. Największe boiskowe niespełnione marzenie?

 Mam nadzieję, że jeszcze wszystko przede mną, ale jeżeli jednak się nie uda, to fakt, że nie zagrałem nigdy w Realu Madryt.

9. Największy sukces odniesiony w karierze?

Za największy sukces uważam awans ze Stalą Mielec z 3 do 2 i z 2 do 1 ligi. Nieco mniejszym osiągnięciem był awans do finałów MP Juniorów Starszych drużyny prowadzonej przez Trenera Parzyszka, ale niestety nie udało się tam dobrze zaprezentować.

10. Pierwsze zarobione graniem w piłkę pieniądze? Ile i na co je wydałeś?

 Całkiem możliwe, że było to miejskie stypendium w kwocie około 400 zł. Marzyłem wtedy, żeby mieć swój własny laptop, więc uprosiłem Mamę i kupiliśmy komputer na raty. Potem kilka miesięcy oddawałem większą część tej kwoty do banku.

11. Miejsce związane z Koroną, które do dziś budzi sentyment?

Zdecydowanie stadion przy Szczepaniaka. Cieszę się, że aktualnie mogę tam trenować z pierwszą drużyną, bo spędziłem tam dużo dobrego czasu, będąc młodym zawodnikiem. Ostatnio z chłopakami wspominaliśmy budynek klubowy, który był umiejscowiony obok siłowni. Drewniane wąskie schody prowadzące do szatni na piętrze, piłki „Selecta” twarde jak kamienie, fajne czasy.

12. Gdybyś mógł wybrać: urodzić się teraz lub urodzić się wtedy kiedy się urodziłeś, to co byś wybrał i dlaczego?

Nic bym nie zmienił, braki w infrastrukturze nadrabialiśmy chęciami i pasją. Nigdy nie było problemu, żeby znaleźć kilkanaście osób do gry na betonowym boisku na osiedlu. Teraz młodzi mają orliki, które stoją puste. Smutny znak czasu, że piłka nożna przeniosła sie do Internetu.

13. Kolega z juniorów Korony, który miał „papiery” na prawdziwe granie?

Andrzej Paprocki, chociaż mam nadzieję, że jeszcze uda mu się wskoczyć na wyższy poziom, bo gdy byliśmy juniorami, to zachwycał obserwatorów na każdym turnieju, w każdym zakątku kraju w jakim graliśmy.

14. Mecze Korony obecnie. Na stadionie, przed telewizorem czy wcale?

Oby zawsze na boisku w żółto- czerwonej koszulce!

Dziękuję za rozmowę i powodzenia w żółto-czerwonych barwach!

Jestem Koroniarzem: Kamil Kuzera

Koroniarze: Nasz cykl wywiadów nosi nazwę "Byłem Koroniarzem". W Twoim przypadku to "byłem" nie do końca pasuje, bo wciąż jesteś związany z kieleckim klubem. Jako asystent trenera jesteś blisko zawodników. Oglądając filmy Korona TV, widzimy, że atmosfera w szatni Korony dopisuje, ale Ty byłeś częścią tego wszystkiego dużo wcześniej. Mam na myśli szatnię z czasów trenera Ojrzyńskiego i Bandy Świrów. Da się te dwa klimaty jakoś porównać?

Kamil Kuzera: Koroniarzem się nie bywa, nim się po prostu jest. Nieważne, czy jesteś bliżej, czy dalej Korony, ważne, że  masz ją w sercu na dobre i na złe. Rzeczywiście atmosfera jest bardzo dobra i taka zawsze była. Ludzie, którzy tu przychodzą, niechętnie opuszczają szatnię, Koronę i Kielce. Na pewno Korona zawsze była postrzegana jako rodzina i to się nie zmienia - uczciwość zaufanie i ciężka praca, po prostu KORONA.

Koroniarze: Kto obecnie jest liderem w szatni Korony Kielce?

Kamil Kuzera: Szatnia kreuje swoich, powiedzmy, liderów - tych, którzy robią sobie dowcipy, ogarniają sprawy zespołu, uderzą pięścią w stół, a czasami potrafią po prostu pomilczeć. Każdy w niej dokłada swoją cegiełkę do tego, żeby to funkcjonowało jak jeden organizm.

Koroniarze: Pracowałeś już jako asystent trenera drugiego zespołu, teraz jako asystent trenera Macieja Bartoszka. Czy widzisz się w przyszłości w roli pierwszego szkoleniowca Korony Kielce?

Kamil Kuzera: Grając w piłkę, zawodnik rozpatruje pracę trenera trochę inaczej. Teraz wiem, że nie jest to takie proste. To ogrom pracy, posiadania wiedzy i doświadczenia. Ciężka praca przede mną, ale z każdym dniem uczę się, podpatruję, wyciągam wnioski. Robię to po to, by być najlepszym.

Koroniarze: W Koronie jako zawodnik spędziłeś dobrych kilka lat. Inni piłkarze przychodzili i odchodzili, a Kamil Kuzera wciąż trwał na posterunku. Patrząc z perspektywy czasu, z kim na boisku i poza nim dogadywałeś się najlepiej?

Kamil Kuzera: Rzeczywiście trochę tych ludzi się przewinęło. Łączą nas wspomnienia, jednak  nie będę tu wymieniał personalnie, bo zupełnie nieświadomie mógłbym kogoś pominąć.

Koroniarze: Jak układa się Twoja i zawodników współpraca z trenerem Bartoszkiem?

Kamil Kuzera: Współpraca z trenerem układa się bardzo dobrze.

Koroniarze: Gdybyś miał wskazać największą zaletę obecnej Korony Kielce, to co by to było?

Kamil Kuzera: Drużyna - szeroko rozumiana.

Koroniarze: Jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Kamil Kuzera: Jest ich wiele i wiele jeszcze przede mną, nie czas na wybory.

Koroniarze: "Przeżyłeś" w Koronie kilku trenerów. Z którym z nich najlepiej układała Ci się współpraca?

Kamil Kuzera: Od każdego czegoś się nauczyłem, ze wszystkimi były lepsze i gorsze dni. Ale każdego szanowałem. I tak pozostanie.

Koroniarze: Na którym miejscu według Ciebie Korona Kielce skończy obecny sezon?

Kamil Kuzera: Mocno wierzymy, że uda nam się awansować do górnej 8, a wtedy wszystko się może zdarzyć.

Koroniarze: Kilka słów od Kamila Kuzery zachęcających do kibicowania na Kolporter Arenie?

Kamil Kuzera: Ja wiem i wy też wiecie, jak to jest zagrać na Koronie przy pełnych trybunach i fanatyczym dopingu. Dajmy to tej drużynie, bo na to zasługuje. DO ZOBACZENIA!

Koroniarze: Kto zdobędzie mistrzostwo Polski w tym sezonie?

Kamil Kuzera: Lech Poznań.

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

Byłem Koroniarzem: Daniel Gołębiewski

Koroniarze: Daniel Gołębiewski powrócił do Polonii Warszawa. Dla wielu ten krok jest niezrozumiały. Jak to wytłumaczysz? Zadziałał sentyment czy coś więcej?

Daniel Gołębiewski: Jeśli dla wielu osób jest to niezrozumiałe, to mnie cieszy, bo to oznacza, że na rynku piłkarskim coś znaczę i ktoś się w ogóle zastanawia, dlaczego tak postąpiłem. Po drugie, podoba mi się plan Polonii Warszawa i to, że chcą wrócić do Ekstraklasy. Imponuje mi też determinacja, z jaką pracują w klubie, czego dowodem był zeszły sezon - po rundzie wiosennej drużyna miała 10 punktów straty do lidera, a mimo to nadrobiła zaległości, wygrała ligę, a co ważniejsze - wygrała też baraż, dzięki czemu znalazła się w drugiej lidze. Trafiłem więc do grupy osób zdeterminowanych i mimo tego pozornego kroku w tył, wykonamy potem razem dwa w przód.

Koroniarze: Czyli uważasz, że awans do Ekstraklasy w najbliższych latach rzeczywiście jest możliwy?

Daniel Gołębiewski: Wierzę w to. Jeśli będziemy dobrze pracować, to tak się stanie.

Koroniarze: Wielokrotnie chwaliłeś Polonię za atmosferę w szatni, nawet wtedy, gdy nie płacono. Z nieprzeciętnej atmosfery poza boiskiem słyną też Kielce. Da się te dwa klimaty jakoś porównać?

Daniel Gołębiewski: Nie, to zupełnie inne sposoby funkcjonowania klubu, choć jeden i drugi bardzo mi odpowiada. W Kielcach podobało mi się to, że drużyna i ludzie pracujący w klubie mają zdrowe podejście do życia. Zwykłe, małe rzeczy, które klub organizował (np. szlachetna paczka, pomoc osobom potrzebującym), naprawdę ceniłem, klub był otwarty na potrzeby innych. Korona nie jest instytucją, która tylko wymaga, ale też daje od siebie i to dużo, a to buduje bardzo pozytywny wizerunek klubu i dobre relacje z ludźmi w Kielcach.

Koroniarze: Grając w Koronie, z kim najlepiej dogadywałeś się w szatni?

Daniel Gołębiewski: Nie miałem takiej jednej osoby, ale właśnie to było fajne, że ze wszystkimi był dobry kontakt i myślę, że do każdego z chłopaków mógłbym zwrócić się o pomoc. To kluczowa rzecz dla dobrej atmosfery w szatni i tego, by robić wyniki.

Koroniarze: W żółto-czerwonych barwach zdobyłeś dwa gole, w dodatku przeciwko jednej drużynie. Pamiętasz jakiej?

Daniel Gołębiewski: Tak i cały czas mnie to boli, że tych bramek nie było więcej. Dwa razy strzeliłem Lechowi Poznań.

Koroniarze: Marzenie o zagraniu chociaż jednego meczu w Lidze Mistrzów wciąż aktualne?

Daniel Gołębiewski: Tak, dlatego dalej gram w piłkę. Gdyby nie było aktualne, to zmieniłbym pracę. Wierzę, że dalej jest to możliwe. W tym roku Legia udowodniła, że zawodnicy, którzy kiedyś też mogli o tym tylko marzyć, te marzenia spełnili i to z bardzo pozytywnym skutkiem. Trzeba pracować i wierzyć, że taki dzień nastąpi.

Koroniarze: Wracając pamięcią do gry w Kielcach. Twoje najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Daniel Gołębiewski: Tych wspomnień jest bardzo dużo, ale myślę, że takie najbardziej niespotykane to wtedy, gdy skończyliśmy sezon na 5. miejscu za trenera Ojrzyńskiego i graliśmy sparing na starym stadionie, a po meczu kibice wręczyli kapitanowi puchar za to, że ta drużyna była tak wyjątkowa i sprawiła dużo radości kibicom. To było niesamowite.To, co zrobili kibice, to było coś więcej niż zwykłe przyjście na mecz.

Koroniarze: Co najbardziej podobało Ci się w Kielcach jako miejscu do życia?

Daniel Gołębiewski: Przede wszystkim brak korków i to, że wszystko, co jest potrzebne do życia, do ciekawego życia, jest w Kielcach i w okolicy Kielc. I to, że ludzie, choć może to dziwnie zabrzmi - są normalni, wyznają takie zasady, które kiedyś były bardzo pożądane i cenione, tj. właśnie normalność, uczciwość, praca - takie zwyczajne cechy ludzkie, o których niestety teraz często się zapomina.

Koroniarze: Bywasz czasem na meczach Korony lub oglądasz je w TV?

Daniel Gołębiewski: Na meczach niestety nie bywam ze względu na odległość, ale w TV staram się śledzić, jak grają koledzy. I cieszy mnie to, że w drużynie jest dalej ten kielecki charakter i mimo różnych zawirowań, zmiany składu, najważniejsza rzecz, czyli ciężka praca na boisku, jest w tej drużynie.

Koroniarze: Zabawa w typera. Proszę dokończyć zdanie: Według mnie Korona Kielce skończy obecny sezon na miejscu...

Daniel Gołębiewski: Wierzę, że w pierwszej ósemce.

Koroniarze: Kilka słów od Daniela Gołębiewskiego zachęcających Kielczan do kibicowania na Kolporter Arenie?

Daniel Gołębiewski: Szczerze powiem, że nie mogę zachęcić do tego kibiców, bo oni sami wiedzą, jak ważną są częścią Korony Kielce, więc ich zachęcać nie trzeba.

Koroniarze: Kto sięgnie po mistrzostwo w obecnym sezonie?

Daniel Gołębiewski: Myślę, że Lechia Gdańsk, która wreszcie prezentuje ofensywny i atrakcyjny futbol i gra odważnie.

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

Byłem Koroniarzem: Wojciech Małecki

Koroniarze: Poprzedni sezon spędziłeś w drugoligowej Kotwicy Kołobrzeg - w teorii różnica dwóch lig, jak to wygląda na boisku w praktyce? Pod względem poziomu różnica jest duża?

Wojciech Małecki: Na pewno jest różnica, jeżeli chodzi o wyszkolenie techniczne zawodników oraz przygotowanie fizyczne. Wcześniej, już będąc w Koronie, miałem przyjemność trenowania i grania z bardzo dobrymi zawodnikami, więc wiedziałem, czego mogę się spodziewać po powrocie do Ekstraklasy.

Koroniarze: Wszyscy w Kielcach pamiętamy Twoje zderzenie z Rubenem Jurado i to, że chciałeś grać dalej. Mówiliśmy wtedy, że pokazałeś "kielecki charakter", a jak to wyglądało z Twojej perspektywy? Nie bolało? Nie było myśli o potrzebie konsultacji lekarskiej?

Wojciech Małecki: Adrenalina była tak duża, że nie bolało. Ból zaczął się dopiero w szatni, gdzie od razu poprosiłem o leki przeciwbólowe, bo czułem się, jakby w głowie wybuchł mi granat. W szatni od razu poczułem, że kości czaszki są zapadnięte, więc spodziewałem się, że diagnoza, którą usłyszę, nie będzie zbyt optymistyczna.

Koroniarze: Czytając o twojej firmie "Football Masters", natknęliśmy się na komentarz o tym, że wspieracie młodych bramkarzy, bierzecie udział w akcjach charytatywnych. Zdradzisz, coś więcej?

Wojciech Małecki: Zgadza się. Wychodzę z założenia, że jeżeli ma się taką możliwość, to trzeba pomagać. Człowiek nie wie, kiedy sam może potrzebować pomocy. Uśmiech na ustach osoby, którą się wspiera, to świetna sprawa!

Koroniarze: Ostatnio zamieściłeś na jednym z portali społecznościowych swoje zdjęcie z Grzegorzem Szamotulskim. Szykuje się jakaś współpraca w ramach "Football Masters"?

Wojciech Małecki: Tak, z „Szamo” znamy się z czasów mojego wypożyczenia do Znicza Pruszków. Od razu udało nam się złapać wspólny język i bardzo cieszę się, że udało się przekonać Grześka do współpracy z FM.

Koroniarze: Twoje najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Wojciech Małecki: Było ich naprawdę wiele. Spędziłem w Koronie dużo czasu, który bardzo miło wspominam. Zdarza mi się czasem zajechać do Kielc i spotkać ze znajomymi.

Koroniarze: Co najbardziej podobało Ci się w Kielcach jako miejscu do życia?

Wojciech Małecki: Kielce były dla mnie optymalnym miastem do życia pod względem wielkości. Nie za duże i nie za małe. Garnitur szyty na miarę :)

Koroniarze: Kto według Ciebie powinien być obecnie pierwszym kandydatem do bramki w Koronie Kielce?

Wojciech Małecki: Myślę, że Michał Peskovic zapracował sobie postawą na zgrupowaniach na miano nr 1.

Koroniarze: Zabawa w typera. Proszę dokończyć zdanie: Według mnie Korona Kielce skończy obecny sezon na miejscu...

Wojciech Małecki: Siódmym.

Koroniarze: Kilka słów od Wojciecha Małeckiego zachęcających Kielczan do kibicowania na Kolporter Arenie?

Wojciech Małecki: Korona ostatnimi czasy prezentuje fajną, widowiskową piłkę, więc trzeba to zobaczyć na żywo! Sam w jakimś wolnym terminie zamierzam się wybrać na mecz Korony.

Koroniarze: Kto sięgnie po mistrzostwo w obecnym sezonie?

Wojciech Małecki: Legia Warszawa.

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

Wojciech Małecki: Dziękuję.

Byłem Koroniarzem: Przemysław Trytko

Koroniarze: Kierunek, który wybrałeś po opuszczeniu boisk Ekstraklasy, spokojnie możemy nazwać egzotycznym. Nie ukrywałeś, że głównym argumentem były względy finansowe. Trochę czasu już jednak od Twojego wyjazdu minęło, dostrzegasz teraz inne plusy tej zmiany?

Przemysław Trytko: To sie jakoś jedno z drugim nie wyklucza. Oczywiście, że są też inne plusy - poznałem ligę, odmienną kulturę. I wcale się nie dziwię naszym porażkom w pucharach z zespołami z tego regionu świata. Ciężko trenują, ich liga ma podobny poziom do naszej, więc te ich zwycięstwa nie biorą sie znikąd. Nie wiem, czy przeceniamy naszą siłę, czy nie doceniamy ich, ale różnica, która powstaje w naszych teoretycznych przemyśleniach, nie ma przełożenia na rzeczywistość. Wyjazd jak wyjazd - ma swoje plusy, ma też swoje minusy, samo życie.

Koroniarze: Co w Kazachstanie zaskoczyło Cię najbardziej?

Przemysław Trytko: Wielkość kraju. To jest na pewno coś, z czego nie zdawałem sobie sprawy, ten kraj jest ogromny. I zróżnicowanie pogody - można tu spotkać temp. +40, a w zimę spada w tym samym regionie na - 30. W Polsce nie mamy aż takich dysproporcji.

Koroniarze: Wracając pamięcią do Kielc, jak w naszym mieście lubiłeś spędzać czas wolny?

Przemysław Trytko: W Kielcach bardzo dużo czasu poza boiskiem spędzałem w domu. Czasami wychodziło się do kina lub na ulicę Sienkiewicza, szczerze mówiąc, chętnie znowu bym sie po niej przeszedł. Może jak przyjadę w odwiedziny kiedyś, to będzie czas na kawę.

Koroniarze: Przemek Trytko i media klubowe - od filmiku nagranego przez Arka-TV, zatytułowanego "Nieudany wywiad z Przemysławem Trytko", po posadę reportera Korona TV na obozie na Cyprze. Jak to wytłumaczysz? :)

Przemysław Trytko: (śmiech) No nie wiem, co ja mam tutaj tłumaczyć! :) Do tych wywiadów czy reportaży to ja byłem proszony, a nie na odwrót, także co mam tutaj wyjaśniać? :-) Wywiad wyszedł bardzo krótki, a reportaż całe szczęście odbył sie bez ataku śmiechu!

Koroniarze: Słyszeliśmy już od kilku osób, że jesteś jednym z najinteligentniejszych piłkarzy, jakich poznali. Ogólnie prywatnie uchodzisz za osobę lubianą. Jakie cechy, Twoim zdaniem, sprawiają, ze Przemek Trytko zjednuje sobie ludzi?

Przemysław Trytko: Rożnych ludzi znam i różne relacje też z tymi ludźmi mam. Mam kolegów, mam też wrogów, ważne, żeby żyć w zgodzie z sobą, a czemu mnie ktoś lubi lub nie lubi, to pewnie zależy i ode mnie, i od drugiej strony. Prosta sprawa i zarazem skomplikowana, jak to w życiu!

Koroniarze: Najprzyjemniejsze wspomnienie związane z Koroną?

Przemysław Trytko: Nie da się wybrać jednego. Było kilka - bramki z Jagiellonią, bramka dla mamy w Warszawie. Ogólnie patrząc - sam powrót.  Raz, że po kontuzji udało mi się wrócić, potem wywalczyć miejsce i przedłużać kontrakty. Zagrałem kilkadziesiąt meczy, z kilkoma zawodnikami wygrałem rywalizację i strzeliłem kilka goli, a po Jenie, gdzie obawiałem się, jak to w ogóle będzie, cieszyłem sie z tego okresu. Żałuje tych kontuzji w pierwszym sezonie i braku dłuższej umowy, stabilizacji.

Koroniarze: Ty i Korona - etap zamknięty czy nie wykluczasz powrotu w przyszłości?

Przemysław Trytko: Wykluczać powrotu, to na pewno nie wykluczam. Była taka sytuacja, jaka była, dostałem ofertę i klub pozwolił mi z niej skorzystać. Co będzie dalej w życiu, sprawa jest otwarta.

Koroniarze: Zabawa w typera. Dokończ zdanie: Korona Kielce zakończy obecny sezon na miejscu...

Przemysław Trytko: Grałem z 9-tka i życzę 9 pozycji.

Koroniarze: Frekwencja w ostatnim czasie nie jest najwyższa. Kilka słów zachęcających do oglądania meczów Korony na stadionie?

Przemysław Trytko: Wiem, że jest konflikt na linii kibice-klub, nie wnikam w niego. Powiem tyle, że dla mnie, mając w tv możliwość oglądania każdego klubu na świecie z każdej ligi, pójść raz na dwa tygodnie na klub ze swojego miasta czy województwa to wystarczająca zachęta. Według mnie nie ma znaczenia, na którym poziomie czy jak w danym momencie gra klub, jeśli ktoś  uważa się za kibica np. Korony, to na mecze Korony sam powinien mieć motywacje chodzić. Bez znaczenia czy Trytko zaprosi, czy nie. Będąc na stadionie czujesz piłkę z bliska, stadion, atmosferę. Jeśli czas i fundusze rodzinne pozwalają, to jak odmówić sobie w życiu piłki nożnej?

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

Byłem Koroniarzem: Paweł Golański

Koroniarze: Chociaż początkowo różne były teorie na temat powodów Pana rozstania się z Koroną, dziś wiemy już więcej - wyraził Pan chęć pozostania w klubie, ale rozbieżności między propozycją nowego kontraktu a Pańskimi oczekiwaniami okazały się zbyt duże. Niestety, wybrany kierunek także nie okazał się pod tym względem strzałem w dziesiątkę. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie żałuje Pan?

Paweł Golański: Na pewno żałuję, bo byłem wtedy w takim momencie kariery, że wiązałem przyszłość z Kielcami i temu moje życie było podporządkowane. Wiele czynników, nie tylko te finansowe, złożyło się na moje odejście. Dyrektorem sportowym był wtedy Arkadiusz Bilski, który przedstawił prezesowi koncepcję budowy drużyny opartą na młodych piłkarzach z regionu świętokrzyskiego i nie udało się mnie wpasować do tego zespołu. Gdybym jednak mógł cofnąć czas, to moje rozmowy wyglądałyby inaczej - rozmawiałbym z samym prezesem. Ale życie piłkarza jest przewrotne i ciągle się zmienia. Dostałem propozycję kontraktu od wicemistrza Rumunii i też nie mogłem zbyt długo zwlekać. Pamiętam jak dziś, że w przeddzień podpisania umowy z Târgu Mureș rozmawiałem z klubem, pytałem, czy to ich ostateczna decyzja, ale nasze drogi się rozeszły.

Koroniarze: W czym liga rumuńska jest lepsza od Ekstraklasy i odwrotnie - w czym Ekstraklasa przewyższa zagraniczne "podwórko", na którym przyszło Panu grać?

Paweł Golański: Jeśli chodzi o organizację, strukturę klubów, także o tamtejsze stadiony, to na pewno my jako Polska jesteśmy bardzo mocno do przodu. Przewyższamy pod tym względem Rumunów o jedną klasę, ich liga dopiero powoli dorasta do tego, by przebudowywać stadiony i poprawiać organizację, nie jest to natomiast łatwe, bo borykają się oni z dużymi problemami finansowymi. Jeśli chodzi o sam poziom piłkarski, to są to ligi zbliżone, z delikatną przewagą dla rumuńskiej. Może teraz to się powoli zaciera, ale w lidze rumuńskiej więcej drużyn grało w europejskich pucharach i to było widoczne, gra tam też wielu piłkarzy, którzy grali wcześniej na Zachodzie.

Koroniarze: Były jakieś inne propozycje zagraniczne? Dlaczego zdecydował się Pan wrócić do Polski?

Paweł Golański: Powiem szczerze, że nie było żadnych propozycji. Były zapytania, ale od zapytania do oferty to jeszcze daleka droga. Brak było jednak szczegółów i konkretów, więc stwierdziłem, że odpowiednim krokiem będzie powrót do kraju. Życie napisało jednak własny scenariusz i biorąc pod uwagę moje przejście do Górnika, to nie był to strzał w dziesiątkę.

Koroniarze: No właśnie, Paweł Golański i Górnik Zabrze - wasze drogi dość szybko się rozeszły. Czym obecnie się Pan zajmuje? Chyba nie skończył Pan definitywnie z futbolem?

Paweł Golański: Na pewno pobyt w Górniku to po części moja osobista porażka, bo nie tak to sobie wyobrażałem. Nie miałem zbyt wielu okazji, aby grać w barwach Górnika na boiskach Ekstraklasy - przytrafiły się kontuzje w okresie przygotowawczym, później przebyłem długotrwałą chorobę, więc mój organizm był mocno wyniszczony w tamtym okresie. Następnie zmienił się trener, a z panem Żurkiem mieliśmy inne poglądy na piłkę. Niestety, ta przygoda nie była udana. Spadek drużyny z Zabrza - bardzo żałuję, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem i miałem taki moment, kiedy bardzo źle się z tym czułem. Ale takie jest życie sportowca - raz się jest na górze, raz na dole.

A czym się zajmuję? Obecnie jesteśmy na etapie budowania szkółki piłkarskiej w Łodzi. Szkółka już działa, mamy dwustu podopiecznych, a więc poszło to w bardzo fajnym kierunku.

Buty jednak nie wiszą jeszcze na kołku. Plan jest taki, by od stycznia przygotowywać się z jakąś drużyną do rozgrywek i wtedy czas pokaże, ile jeszcze lat Paweł Golański będzie biegał po boiskach.

Koroniarze: Polską część swojej piłkarskiej przygody podzielił Pan praktycznie między dwa kluby. Kielce czy Łódź - gdzie zostało serce Pawła Golańskiego?

Paweł Golański: Tak się to ułożyło. Wychowałem się w Łodzi, więc przywiązanie do ŁKS-u to jest coś, co jest we mnie od samego początku. Natomiast Koronie zawdzięczam bardzo wiele - debiut w Ekstraklasie, stąd też trafiłem do reprezentacji oraz do klubu, z którym miałam okazję grać w Lidze Mistrzów. Na pewno Kielce są bardzo ważną częścią mojego życia i zależy mi na losach Korony. W wolnych chwilach staram się odwiedzać Kielce, przyjeżdżać na mecze, bo jednak połowę mojego piłkarskiego życia zostawiłem tutaj. Było mnóstwo pięknych momentów, były też ciężkie chwile, jak wszędzie, ale zawsze udawało się z tych kryzysów wyjść. O Kielcach mogę mówić w samych superlatywach, bo zdecydowanie więcej było tych pięknych chwil, a współpraca na linii kibice-piłkarze za moich czasów układała się naprawdę bardzo fajnie, a to zawsze cieszy piłkarza, gdy kibice go doceniają, nawet w tych ciężkich momentach. Gdy przyszły porażki, wspólnie rozmawialiśmy, jak wyjść z kryzysu. Powiem szczerze, że sentyment jest bardzo duży i na pewno Korona ma miejsce w moim serduchu.

Koroniarze: A jakie było Pana najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Paweł Golański: Myślę, że najlepszy był ten moment, gdy do przedostatniej kolejki walczyliśmy o podium. Skończyło się na piątym miejscu, ale to było naprawdę fajne i kibice to docenili - spotkanie na Szczepaniaka, odpalili race i wręczyli nam puchar za cały tamten sezon. Myślę, że większość piłkarzy, która była wtedy w klubie, pamięta tę chwilę. Puchar stoi zresztą do tej pory, miałem okazję być niedawno w szatni i go widziałem.

Koroniarze: Co najbardziej podobało się Panu w Kielcach jako miejscu do życia?

Paweł Golański: Życie w Kielcach było spokojne, wszędzie było blisko. Jest wiele miejsc, gdzie można się odprężyć, pospacerować. Mam same miłe wspomnienia związane z tym miejscem, nie zastanawiałem się, czy może nie czas na zmianę. Gdy przyjeżdżam do przyjaciół, stadion jest miejscem, które zawsze odwiedzam. To dobra okazja, żeby ze znajomymi pożartować i przybić piątkę. Niebawem przydarzy się kolejna, bo będę z rodziną na najbliższym meczu z Legią.

Koroniarze: "Przeżył" Pan w Koronie kilku trenerów. Z którym z nich najlepiej układała się Panu współpraca?

Paweł Golański: Nie jestem osobą konfliktową, ale też jeśli mam coś do powiedzenia, to mówię prosto z mostu, a to nie wszystkim się podoba. Nigdy nie wchodziłem w kompetencje trenerów, ale swoim charakterem mogłem niejednego urazić. Obyło się natomiast bez większych spięć. Największa chemia była z trenerem Ojrzyńskim, także z trenerem Tarasiewiczem, nie miałem problemu również z Pachetą. Moja współpraca z trenerem Wieczorkiem też układała się bardzo dobrze i to jemu zawdzięczam powołanie do reprezentacji.

Koroniarze: Wobec najnowszych wydarzeń w klubie, ma Pan swoją kandydaturę na stanowisko trenera Korony?

Paweł Golański: Teraz na rynku jest wielu trenerów, którzy mogą Koronie pomóc. Na pewno potrzebny jest trener z charakterem, z charyzmą, który chłopaków zjednoczy, bo pięć porażek z rzędu na pewno wpływa na ich psychikę. Potrzeba dobrego motywatora. Od razu nasuwa się nazwisko Leszka Ojrzyńskiego, ale z wywiadu z nim wiadomo, że na razie sygnału nie dostał.

Koroniarze: Nie jest tajemnicą, że w Koronie od dłuższego czasu nie dzieje się zbyt dobrze - telenowela z poszukiwaniem inwestora, rotacje na stanowisku trenera, cykliczna posezonowa wymiana składu, a obecnie także protest kibiców. Jakieś rady od byłego kapitana?

Paweł Golański: Dla mnie najważniejszy jest cel, a on powinien być wspólny dla wszystkich - dobro Korony Kielce. Ten zespół jest już tyle lat w Ekstraklasie, że trzeba zrobić wszystko, żeby tutaj pozostał, trzeba próbować się dogadywać, na różnych płaszczyznach. Zawsze będą jakieś sytuacje, w których kibic będzie miał inne zdanie niż trener, prezes czy piłkarz, ale wszystko jest do dogadania. Osobiście mam nadzieję, że protest szybko się skończy, bo kibice Korony zawsze byli dwunastym zawodnikiem na boisku w Kielcach. To ważne, zwłaszcza w takich chwilach jak teraz. To nie jest łatwa sprawa, bo inne jest stanowisko kibiców, a inne klubu, gdzieś trzeba się spotkać, porozmawiać i znaleźć dobre rozwiązanie, aby ten klub po prostu istniał. Trzeba zadać sobie pytanie, czy każdemu zależy na tym, aby Korona była w Ekstraklasie. Jeśli odpowiedź brzmi: tak, to trzeba poczynić takie kroki, żeby to było możliwe, żeby ten klub był profesjonalnym klubem ekstraklasowym.

Koroniarze: Zabawa w typera. Proszę dokończyć zdanie: Według mnie Korona Kielce skończy obecny sezon na miejscu...

Paweł Golański: Chciałbym, żeby w pierwszej ósemce, ale tak realnie patrząc - miejsce 12.

Koroniarze: Kilka słów od Pawła Golańskiego zachęcających do przyjścia na stadion na najbliższy mecz z Legią?

Paweł Golański: Tego meczu nie trzeba specjalnie reklamować. Przyjeżdża mistrz Polski, więc chciałbym zaprosić wszystkich kibiców, sympatyków Korony, aby przyszli na stadion - pomimo tego, że trudny moment, że aura też nie najlepsza. Apeluję do wszystkich, którzy mają Koronę Kielce w serduchu, żeby stawili się na stadionie z głośnym dopingiem i pomogli chłopakom wyjść z tego dołka. To na pewno będzie bardzo ważny aspekt w tym spotkaniu.

Koroniarze: I jeszcze dodatkowy bonus - będzie można spotkać Pawła Golańskiego.

Paweł Golański: Nie wiem, czy to bonus, ale tak - będę na meczu i jeśli będzie okazja, żeby porozmawiać z kibicami, to ja zawsze jestem na takie rzeczy otwarty.

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

  • Dział: Wywiady

Byłem Koroniarzem: Grzegorz Piechna

Koroniarze: Piłkę od początku traktował Pan na serio, czy raczej na początku była to tylko rozrywka? Pamiętam nawet historię, gdzie bodajże w Woy-u Bukowiec pozwolono Panu jechać na wesele po pierwszej połowie, jeśli strzeli Pan dwa gole. Efekt był taki, że w drugich 45 minutach już nie widzieliśmy Grzegorza Piechny na boisku. 

Grzegorz Piechna: Tak, taka sytuacja miała miejsce. Na początku to była rozrywka, dopiero później zaczęło mnie to tak bardziej wciągać. Nigdy nie myślałem, że zajdę tak wysoko.

Koroniarze: W 2006 roku zdobył Pan tytuł Króla Strzelców polskiej ekstraklasy, w międzyczasie rozwożąc węgiel w firmie Pańskiej teściowej. Przyzna Pan, że to był troszkę nietypowy obraz najlepszego piłkarza w lidze.

Grzegorz Piechna: Takie jest życie, a że ja żadnej pracy się nie boję, to jak była chwila wolnego, to się wsiadało w samochód i rozwoziło węgiel.

Koroniarze: W 2004 roku trafił Pan do drugoligowej Korony Kielce, gdzie okazało się, że nie zagubił instynktu strzeleckiego. Czy rzeczywiście było tak, że im wyższa liga tym trudniej było trafiać do bramki? 

Grzegorz Piechna: Powiem szczerze, że najgorzej wspominam okres gry w trzeciej lidze, bo gra się tam bardziej siłowo. Mi to nawet odpowiadało, ale ogólnie najgorzej grało mi się akurat na tym poziomie.

Koroniarze: W najwyższej klasie rozgrywek zadebiutował Pan w roku 2005, w wieku 29 lat, dość późno jak na piłkarza. Zastanawia się Pan czasem, jak potoczyłaby się Pańska kariera, gdyby trafił Pan do ówczesnej pierwszej ligi wcześniej?

Grzegorz Piechna: Myślę, że na pewno potoczyłaby się inaczej. Ale wyszło tak, że w wieku 29 lat zadebiutowałem w ekstraklasie, a w wieku 27 podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt.

Koroniarze: Patrząc z perspektywy czasu na swoją karierę, czy jest coś, czego Pan żałuje, coś, co dziś zrobiłby Pan inaczej?

Grzegorz Piechna: Gdybym mógł cofnąć czas, to na pewno bym to inaczej rozegrał. Dobrze, że miałem swoje pięć minut i tak to się potoczyło, że coś jednak w piłce osiągnąłem. Chciałbym jednak, żeby ktoś mnie wcześniej zauważył.

Koroniarze: A epizod moskiewski to był dobry wybór?

Grzegorz Piechna: Myślę, że tak. W lidze polskiej osiągnąłem wszystko - zostałem królem strzelców na każdym poziomie rozgrywek. Miałem już 30 lat i myślę, że to był dobry czas, żeby wyjechać.

Koroniarze: Na Mistrzostwach Świata w roku 2006 chętnie widzieliby Pana nie tylko kielczanie, ale spora część piłkarskiej Polski. Niestety nie pokryło się to z wizją trenera Janasa. Czy spodziewał się Pan wtedy powołania do reprezentacji?

Grzegorz Piechna: Pocichutku tak, ale trener Janas miał inną wizję i innych napastników. Zdobyłem króla strzelców, ale trener Janas mimo wszystko mnie nie zabrał.

Koroniarze: Czego mu w Kielcach nie zapomnimy.

Grzegorz Piechna: Ja też (śmiech).

Koroniarze: Po sezonie gry w Kielcach awansowaliście do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jaka wtedy panowała atmosfera w szatni? Czy da się jakoś porównać tę Koronę sprzed 11 lat z tą obecną?

Grzegorz Piechna: Myślę, że nie. U nas była zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", nie było sytuacji, że ktoś się wyłamał, ktoś nie zrobił czegoś, co wszyscy. Myślę, że było inaczej, choć nie wiem do końca, jak tam jest teraz. Ale wygląda na to, że nie ma i atmosfery, i wyników.

Koroniarze: Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie związane z Koroną?

Grzegorz Piechna: Król strzelców drugiej ligi, ekstraklasy i awans do niej. Było "zarypiście" - na rynku odkryty autobus i tak dalej, a dla mnie wyglądało to super. No i kibice, bo w tej chwili na stadionie Korony można strzelać z procy i może się kogoś utrafi. W naszych czasach na mecze przychodziło bardzo dużo ludzi, teraz około 5-6 tysięcy. Taki stadion, ale nie ma wyników i nie ma kibiców.

Koroniarze: Jaki jest Pana obecny stosunek do klubu - śledzi Pan na bieżąco wydarzenia związane z Koroną, ogląda mecze czy jest to raczej sporadyczne?

Grzegorz Piechna: Śledzę i boli mnie bardzo miejsce Korony w tabeli. Nie ma kibiców, nie ma wyników i to jest najgorsze. Mam też zastrzeżenia do gry zespołu - nie ma w tym ani ładu, ani składu, a i zaangażowania brak.

Koroniarze: Ma Pan swojego kandydata, którego widziałby Pan w roli nowego trenera Korony?

Grzegorz Piechna: Z chęcią wskazałbym trenera Wdowczyka, ale jest to niemożliwe, bo trenuje już Wisłę. I tak głos decydujący będą mieli działacze. Osobiście ciężko mi stwierdzić, kto by poukładał te klocki.

Koroniarze: A co myśli Pan o pojawiającej się w mediach kandydaturze Leszka Ojrzyńskiego?

Grzegorz Piechna: Myślę, że posadę trenera powinien teraz objąć ktoś inny. Tu trzeba silnej ręki, która poukłada zespół, bo nie wygląda to dobrze.

Koroniarze: Zabawa w typera. Proszę dokończyć zdanie: Według mnie Korona Kielce skończy obecny sezon na miejscu...

Grzegorz Piechna: Nie daj Boże na spadkowym, oby nad kreską.

Koroniarze: Czy możemy liczyć na kilka słów od piłkarza 40-lecia klubu, które zachęcą kielczan do kibicowania na stadionie?

Grzegorz Piechna: Serdecznie zapraszam wszystkich kibiców na stadion na następny mecz Korony z Legią. Ja pewnie też tam będę.

Koroniarze: Dziękujemy za okazane zaufanie i poświęcony czas.

 

* Pytania: Piotr Grabski, Aneta Grabowska, Alek Szczykutowicz, Andrzej Stefaniec.

** Podziękowania dla Mateusza Kępińskiego za udostępnienie zdjęcia do publikacji.

  • Dział: Wywiady
Subskrybuj to źródło RSS

Zawodnicy

Log in or create an account